Gdzie i kiedy na Zorzę Polarną?
Noc polarna na krańcach Skandynawii. Relacja z 10-dniowej wyprawy. Tromso, Lofoty, lodowy hotel w Kirunie.
W styczniu 2012 roku wybraliśmy się 4-osobową ekipą do Tromso, na dalekiej północy Norwegii. Trwała tam wtedy jeszcze noc polarna. Spotkani przez nas później lokalni fotografowie stwierdzili, że trafiliśmy idealnie. Mówili wręcz, że "to najpiękniejsza zorza polarna jaką tu mamy od 13 lat!".
Kiedy najlepiej się wybrać?
Dla mieszkańców północnych części Norwegii, Szwecji czy Finlandii, zorza polarna to niemal codzienność. Dla nas stanowczo codziennością zorza nie była, więc też sporo czasu zastanawialiśmy się - gdzie, kiedy, czym itp.
Jest parę czynników, na które trzeba zwrócić uwagę:
Aktywność słoneczna. Słońce zmienia swoją aktywność w cyklach 11-letnich. My wybraliśmy przełom roku 2011/2012, jako maksimum takiego cyklu. Wtedy jest największe prawdopodobieństwo trafienia na naprawdę wielką zorzę.
Pora roku. Żeby zobaczyć zorzę, musimy mieć odpowiednio ciemne niebo. Z oczywistych względów nie możemy pojechać latem, kiedy trwa tam dzień polarny.
W zależności od szerokości geograficznej, granica "przyzwoitych" dat zmienia się. Jeśli posiadasz trochę podstawowej wiedzy, to możesz odpowiednie daty wyliczyć samodzielnie, w zależności od wybranego miejsca, z pomocą różnorakich astronomicznych kalkulatorów dostępnych online. Zorzę najlepiej oglądać w trakcie nocy astronomicznej (wtedy słońce jest poniżej 18 stopni pod horyzontem) lub przynajmniej w trakcie zmierzchu astronomicznego (kiedy słońce jest 12-18 stopni pod horyzontem). Jest to pora sprzyjająca zarówno obserwacji jak i długim czasom naświetlania.
Dla tych, co liczyć za bardzo nie mają zamiaru, powiem w skrócie: Najlepszy okres trwa od środka października do środka lutego. My pojechaliśmy w pierwszej połowie stycznia. Przypadało to na okres, w którym w Tromso akurat kończy się trwająca 2 miesiące noc polarna. Spędziliśmy tu 10 dni.
Faza księżyca. Jest bardzo ważna, z tego samego powodu co wyżej. Jasny księżyc rozświetla niebo i utrudnia obserwację zorzy. Należy wybrać termin tak, żeby nam nie przeszkadzał. Uwzględniając fakt, że ludzie są bardziej aktywni wieczorami niż wczesnymi rankami, najlepszy okres zaczyna się w trzeciej kwadrze, a kończy się parę dni po nowiu - i dokładnie tak dobraliśmy termin naszej podróży.
Gdzie najlepiej się wybrać?
Potrzebujemy ciemnego i czystego nieba. Oznacza to, że:
Musimy oddalić się od najbliższych większych miast, których światło "brudzi" niebo w promieniu dziesiątek kilometrów. Bardzo przyda się do tego samochód.
Przy wyborze miejsca można wziąć pod uwagę statystyki meteorologiczne. Tzn. być może warto pojechać w miejsce, gdzie zachmurzenie występuje statystycznie rzadziej w wybranym przez nas miesiącu.
Jednak z tym drugim punktem nie ma co przesadzać. Pod względem statystyk pogodowych, podobno dobrze się ma Kiruna we Szwecji. W naszym przypadku było jednak na odwrót - wszędzie mieliśmy lepsze warunki, a w Kirunie całkowite zachmurzenie. Chyba najlepszą strategią jest po prostu pojechać na dłużej. My np. najpiękniejszą zorzę widzieliśmy dzień przed powrotem, w okolicach Tromso.
Prognozy krótkoterminowe
Warto śledzić stan i prognozy zorzy "na żywo".
Istnieje parę źródeł danych, na których podstawie powstają takie prognozy. Na przykład satelita SOHO, który "siedzi" sobie między Ziemią a Słońcem (jakieś 1,5 mln km od Ziemi), jest w stanie ostrzec przed zbliżającą się "falą uderzeniową" około godziny przed zorzą. Inne dane pozyskuje się z samej obserwacji "powierzchni" Słońca - na tej podstawie można przewidzieć zorzę nawet do 3 dni przed jej wystąpieniem.
Wpiszcie w wyszukiwarkę "Aurora forecast" i w razie czego bądźcie gotowi. My kupiliśmy na miejscu norweską kartę SIM, aby śledzić prognozy przez Internet w telefonie. Pod systemy typu Android istnieją aplikacje, które potrafią bić na alarm, gdy prawdopodobieństwo zorzy wzrasta powyżej ustalony przez nas próg.
Zdjęcia
Oczywiście potrzebny jest statyw i jasny, szeroki obiektyw z manualnym trybem ostrości. Ja miałem Sigmę 10-20mm, choć tania (i jaśniejsza) stałka 8mm byłaby pewnie nawet lepsza. Przydaje się wężyk i możliwość ustawiania zdjęć seryjnych na długim czasie naświetlania. No i - koniecznie - dobre rękawiczki!
Trasa
Lądujemy w Tromso, od razu wypożyczamy samochód i wyjeżdżamy w kierunku Lofotów. Stwierdzamy, że zwiedzanie okolic Tromso zostawiamy na ostatnie dni przed odlotem.
Pierwszą zorzę dostrzegamy właśnie na Lofotach. Choć zza chmur i niewielką, skaczemy jak głupi z radości. W trakcie "dnia" próbujemy też dojrzeć wschód słońca. Było to teoretycznie możliwe, gdyż mimo tego, że Lofoty są niby dość blisko od Tromso, to i tak noc polarna już się tam skończyła, podczas gdy w Tromso miała trwać jeszcze kilka dni.
Następnie pojechaliśmy do Szwecji, spędziliśmy jedną noc na zasypanym śniegiem parkingu, jedną w Kirunie, skąd przez Finlandię wróciliśmy do Tromso. Przez cały czas trwania podróży organizowaliśmy sobie krótkie trekkingi podczas trwającego wiele godzin zmierzchu cywilnego.
Koszty
Spaliśmy głównie pod namiotami, choć skusiliśmy się również na nocleg w Kirunie, oraz - o dziwo - bardzo tani nocleg w domku kempingowym w Norwegii, gdzie zostaliśmy aż dwie noce.
Ogólnie jednak tanio nie wyszło. W końcu to Norwegia. Łącznie ze wszystkim, 10-dniowa wyprawa kosztowała nas ponad 2000zł na łebka, co w porównaniu z innymi naszymi wycieczkami do Norwegii jest ceną dużą. Ale naprawdę było warto!
Wynajęliśmy samochód, kupiliśmy gaz i w drogę :) To jeden z pierwszych posiłków. Ot, taki standardowy piknik.
A w tych szykownych bunkrach chcieliśmy spać, ale nie wyszło. Na ziemi wprawdzie była parucentrymetrowa warstwa całkiem płaskiego i wydawać by się mogło wygodnego lodu, ale niestety wmarzły weń jakieś przysłowiowe ziarenka grochu, w postaci gwoździ i desek, których nie udało się nam wyrwać. Och.
Pojechaliśmy trochę na południe. Tutaj - technicznie rzecz biorąc - już nie było nocy polarnej, więc w południe (!) widzieliśmy takie oto widoczki.
Oczekiwanie na zorzę trzeba było sobie jakoś urozmaicić, więc wspinaliśmy się regularnie na różnorakie okoliczne górki.
A to już nocleg na Lofotach. Podejrzanie zielono, prawda? Byłem przekonany, że coś balans bieli spieprzyłem... Dopiero potem zacząłem podejrzewać, że to co innego...
Nasze namioty + osłonka od wiatru. Byliśmy chyyyba poza sezonem, bo innych turystów nie spotkaliśmy.
A to zdjęcie zachowałem z wielkiego sentymentu. Być może słabo widać, ale tu, w środku kadru, po raz pierwszy ją zobaczyliśmy. ZORZA! Tak! Skakaliśmy z radości :P
Potem się trochę rozwinęła :) Tego na zdjęciach być może nie widać, ale ta zorza była jednak bardzo mizerna. Ale oczywiście wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, że tydzień później trafimy na największą od 13 lat :)
Na położonych tuż przy "ciepłym" ocenianie Lofotach śniegu było dużo mniej, a temperatura wręcz powyżej zera.
A to już Szwecja. Trasa do Kiruny okazała się niezwykle klimatyczna, ze względu na noc, całkowicie pustą drogą i otaczające nas śnieżne i wietrzne pustkowie. Klimat ten poruszył nas tak bardzo, że napotkanego na tym zdjęciu stwora wręcz się wystraszyliśmy! Nazwaliśmy ją później "gigantyczną smerfetą".
I zrobiliśmy wszystko co w naszej mocy, żeby skorzystać z tego miejsca jeszcze trochę bardziej. Choć być może pomysły już zaczęły nam się kończyć ;>
A to znów okolice Kiruny. W tle wielka fałda pobliskiej kopalni rudy żelaza. Właściwie ta kopalnia jest przyczyną istnienia Kiruny. Kiruna ogólnie ma dość ciekawą historię...
Np. w roku 2007 z powodu obniżania się terenu, podjęto decyzję o przeniesieniu (!) miasta. No i przenoszą, a kopalnia za to płaci.
A to wielkie zaskoczenie! Znów w Norwegii. Nocleg w normalnej (tzn. nienorweskiej) cenie! Za ten domek zapłaciliśmy chyba mniej niż za piwo, które mamy na stole :)
Zdjęcie z napotkanym w górach hodowcą reniferów. Z tego co nam tłumaczył, wypuścił swoje stado na popas gdzieś tutaj parę miesięcy temu. :)
Dla urozmaicenia, zrzuciliśmy się raz na przepłynięcie promem. :) Co prawda, wyszło to nam dużo drożej niż pojechać dookoła, ale zawsze to jakaś atrakcja ;>
Otóż piła była po to, bo mieliśmy ambitny plan zbudować igloo. Co prawda plan nie wypalił zbyt dobrze (nigdzie nie było odpowiedniego rodzaju śniegu), ale...
W tym celu specjalnie wdrapaliśmy się na jedyną w okolicy górę, z której słońce dało się zobaczyć. Tego dnia w Tromso oficjalnie kończyła się noc polarna.
Słońce wyszło zza góry po lewej, przesuwało się dokładnie poziomo, a godzinę później schowało się za górą po prawej.
Jesteśmy pełni nadzei, bo 2 dni wcześniej odczytaliśmy informację i sporym wybuchu na słońcu, który miał dotrzeć do ziemi właśnie tej nocy.
Nie da się opisać, jak to wygląda na żywo. To się cały czas rusza! Najlepsze były momenty, kiedy zorza była dokładnie nad głową. Jeśli na zdjęciach robi to wrażenie, to naprawdę nie da się opisać, jakie wrażenie robiło na żywo...
Spotkaliśmy też grupę norweskich fotografów rozstawioną elegancko z krzesełkami i statywami w tym samym miejscu, w którym byliśmy wczoraj.