Islandia
Krótka relacja z naszego tygodniowego, niskobudżetowego wyjazdu autostopem wzdłuż południowego wybrzeża Islandii.
Na Islandii nie ma zbyt wiele lasów. Właściwie... to był jedyny las, jaki było nam dane zobaczyć. Podobno gdzieś po wschodniej stronie wyspy jest drugi, ale tak daleko nie dotarliśmy ;)
To nasz pierwszy nocleg. Gdzieś tutaj. Z tego co pamiętam, doszliśmy tam z lotniska piechtą (co nie było szczególnie pasjonującym przeżyciem, no ale tego, low-cost, nie).
No i jedziemy z tym koksem...
Jeśli ktoś mnie zna, to pewno wie, że jakimś wielkim fanem stopa to ja nie jestem. ;) Mieliśmy dyskusję o wynajęciu samochodu, ale ostatecznie jednak zapadła decyzja, że spróbujemy stopem. Zobaczymy jak to będzie!
(Spoiler alert: NADAL nie jestem wielkim fanem stopa.)
Pierwszy przystanek, Hverager?i. Odwiedzamy Bonusa (hint - to taka sieć sklepów, zawsze warto wiedzieć gdzie jest najbliższy Bonus ;)), i podziwiamy... parujące zlewy.
Naszym celem tutaj są gorące źródła Klambragil. Trzeba do nich się kawałek wspiąć, z tego co pamiętam to było jakoś 1,5h.
Po drodze sporo rzeczy paruje. Ale w nie każdą z tych rzeczy warto wchodzić. W niektórych podobno można się całkiem porządnie ugotować.
Ku naszemu zaskoczeniu, w kluczowym miejscu pojawiają się kładki. (Hmm... chyba mam dość ambiwalentny stosunek do kładek.)
Nasz kolejny przystanek to Seljalandsfoss. Stopem dojechaliśmy prawie na miejsce (bo Pani skręcała tutaj w prawo na swoją wyspę, Heimaey, którą z resztą bardzo bardzo nam polecała).
Gdy już trafiliśmy nad wodospad, słońce praktycznie prawie zaszło. Choć i tak, jak widać, wodospad piękny :)
Przy czym warto wspomnieć, że jeśli chcecie mieć takie zdjęcie, to musicie przygotować jakąś ochronę na aparat od wody. Bo wystarczy sekunda odsłoniętego obiektywu i już cały mokry.
Tę noc spędziliśmy na polu namiotowym w Vik. Zdjęcia z okolic. (Wyjątkowo - bez wodospadów! - coś nowego)
Kirkjugólf. Udało się nam namówić naszych podwoźniczych, żeby to zobaczyć, ale - jak widać - ładnego zdjęcia brak. Da się ładne zrobić, ale nie mieliśmy takiego szczęścia ze światłem.
(I tutaj, po raz któryś już, przeklinałem tego stopa. Bo gdyby mieć własny samochód, to byśmy zobaczyli dużo więcej, i na naszych warunkach. Jeśli więc macie większe aspiracje fotograficzne, to jednak stopa bym odradzał.)
No i dojechaliśmy do Jökulsárlón.
To jeszcze nie jest samo Jökulsárlón, a jego okolice, plaża od strony oceanu. Przy oceanie pływają dużo mniejsze bryły lodu, ale też potrafią być całkiem fotogeniczne.
Ponownie mieliśmy trochę pecha ze światłem. Ja wiem, że jestem perfekcjonistą, i że wielu ludzi powie, że te zdjęcia są ładne, ale - wierzcie mi - nie są ;>
Jökulsárlón (lub - łatwiej - Ice Lake) przyciąga bardzo wielu turystów, i w ciągu dnia są tutaj wręcz tłumy. Kursuje sobie łódka między górami lodowymi itp.
My planujemy tu zostać na noc (nie do końca legalnie), więc sobie spokojnie czekamy, aż wszyscy się zmyją...
Powoli zbliża się noc. (Jakby ktoś nie pamiętał, na północy w czerwcu noce są dość krótkie, i niezbyt ciemne.) Pora na pierwszy spacer (wieczorny). :)
Nie pamiętam już tego dokładnie, ale jestem na 90%, że w tym momencie z moich ust padło coś w stylu "ku$%a, za nisko, ptaku nie ruszaj się, cholera, gdzie wyżej mogę ustawić ten statyw..?!"
A to już drugi spacer - tym razem poranny. Światło nie było już aż tak piękne, ale zwierzaków więcej.
Tak jeszcze na marginesie - podczas tych moich nocno-porannych wojaży znalazłem jeszcze dwa inne namioty schowane w różnych miejscach dookoła jeziora. Niby niedozwolone, ale...
Tej nocy spaliśmy na płaskowyżu przy Vik. Gdzieś w okolicy tych owieczek ;) Bardzo wiało, nic szczególnie fascynującego, ale zawsze to jakaś odmiana ;)
Ale w to przynajmniej się udało! Albo raczej mi się udało. (Taka cecha stopa, że każdy zobaczy trochę co innego.)
Koleś, które mnie podwoził, chciał ten wrak zobaczyć, ale nie wiedział jak tam trafić, więc się całkiem ucieszył, że mnie złapał z moim GPSem.
Nad Skogafoss można pójść sobie szlakiem dalej, oglądając parę mniejszych wodospadów. (Gdyby mieć więcej czasu, to można iść tym szlakiem i parę dni. My mieliśmy parę zbędnych godzin.)
I ponownie okolice Seljalandsfoss.
Powtarzamy się? Doprawdy? ;) A tak serio to z dwóch powodów - 1. ten wodospad naprawdę był łaaadny... 2. stopem w żadne inne sensowne miejsce nie mielibyśmy szans dotrzeć w sensownym czasie - musieliśmy wybrać coś centralnie po drodze.