Połonina Krasna i Świdowiec
Ukraina pod namiotem. Tygodniowy trek po ukraińskich Karpatach. Lwów, Tiaczew, Ust-Czorna, połonina Krasna, Tempa.
Do Lwowa dojechaliśmy bezpośrednim autobusem z Olsztyna, którego byliśmy JEDYNYMI pasażerami przez CAŁĄ drogę :-> Kierowcy nie byli chyba specjalnie z tego zadowoleni ;) ich miny mówiły raczej "cholera, jednak ktoś kupił bilet i musimy jechać".
Jeszcze odnośnie ciekawych zwyczajów: Siedzimy sobie na dworcu w wielkiej hali, zamówiliśmy w jednym z barów herbatę, usiedliśmy na jednym z nielicznych wolnych miejsc.. wtedy wparowuje sprzątaczka i oświadcza wszystkim (było ze 200 ludzi), żeby wyszli, bo będzie sprzątać. I wszyscy wychodzą, bez słowa. No i z moją herbatą muszę tułać się po peronach ;)
Ale jaki luksus ;) [mały sekret - to zdjęcie było robione na postoju, kiedy wyjątkowo NIE musieliśmy trzymać nóg nad głowami]
Wieczorem dotarliśmy do Tjaczewa, a godzinę później autobusem do celu - Ust Czornej. Ogólnie cała podróż zajęła nam 24h, czyli całkiem zwinnie.
Trafiliśmy dość późno w nocy, więc nie szukaliśmy już miejsca na namiot. Na zdjęciu, nasz osobisty kibel w turbazie (schronisku) w Ust Czornej - stylowy, nieprawdaż? ;)
Chłopak pomaga babci czyścić ogródek, wyrzucając gałęzie do rzeki. (ech, żeby tak do tej rzeki wyrzucali TYLKO gałęzie...)
Kolejny dzień. Spaliśmy parędziesiąt metrów pod grzbietem, tej nocy bez wody (z ogniskiem nie ma tu problemu, z wodę niestety może być, ale byliśmy leniwi i nie szukaliśmy długo).
Głównym naszym planem było przejście przez Świdowiec (a nie Krasną), więc tego dnia z rana mieliśmy szybko wrócić do Ust Czornej i wieczorem zdobyć Tempę...
Ale... żeby nie powtarzać trasy... postanowiliśmy zejść alternatywnym szlakiem... czyli BEZ szlaku, na azymut. Z początku wyglądało to całkiem prosto ;)
Generalnie było super :) Ale nasze tempo spadło tak dramatycznie, że o wejściu na Tempę tego dnia mogliśmy tylko pomarzyć.
A parę godzin później zaczęliśmy podobnie marzyć o dojściu do Ust Czornej... :-> Nie to że żałujemy - absolutnie nie! polecam tę trasę (zwaną od tej pory doliną św. Ewy i św. Wojciecha).
Ostatecznie rozbiliśmy się paręset metrów nad drogą do Ust Czornej (nie chcieliśmy znów nocować w turbazie). Tym razem mieliśmy zapas wody i mega wyżerkę na ognisku :) Zakończoną sporą dozą śpiewania acapella :P
Gdy dotarliśmy do drogi okazało się, że musimy "wtargnąć" na czyjąś posesję ;) Na szczęście preferują tu bardziej posiadanie kotów niż psów ;) A zdjęcia nie powiększać, bo głupio wyszedłem.
Przegramoliliśmy się jakoś przez płot, doszliśmy do Ust Czornej, nażarliśmy się w turbazie (mmmmm) i ruszylśmy na Świdowiec.