Gruzja i Turcja pod namiotem
Fotorelacja z wyprawy trekkingowej do Gruzji i Turcji (rok 2007). Opis trasy i trochę informacji o cenach za transport.
Ten opis powstawał w roku 2007, rzeczy takie jak ceny prawdopodobnie już dawno są nieaktualne.
- Samolot. Bilety Mińsk-Tbilisi-Mińsk (linie Belavia) kupione około miesiąca przed lotem - 1050zł.
- Ubezpieczenie i wizy. Większość grupy miała Euro26. Trzeba było też obowiązkowo wykupić ubezpieczenie "Europa" na dwa dni pobytu w Białorusi (koszt 9zł dziennie; nikt tych ubezpieczeń później nie sprawdzał, pewnie dlatego, że są one potrzebne do wyrobienia wiz i żaden celnik o nich nie pamięta). Wiz na Białoruś nie potrzebowaliśmy, bo jechaliśmy tranzytem (co nie przeszkadzało celnikom białoruskim cholernie się z powodu braku wiz wkurzać).
- Szczepionki. Szczepionki w prywatnej klinice Luxmed (Racławicka 132) - TyT (tężec + dur brzuszny) 18zł za dawkę (razem 3 dawki), WZW-B (powtarzaliśmy tylko jedną dawkę po 5 latach, 58,50zł). Większość grupy brała też WZW-A (droższa niż WZW-B).
- Waluta. Szacowaliśmy, że każdy powinien wziąć po 300 dolarów w gotówce. Transport w Turcji okazał się drogi, więc trochę zabrakło. Z Agnieszką wymieniliśmy 700 dolarów za 1960zł (kurs 2,80).
- Inne. Zrzuta na żarcie na pierwszych parę dni oraz na bilety PKP - po 300zł. Sklep podróżnika zgodził się nas sponsorować w zamian za pokaz slajdów, wzamian dostaliśmy zniżkę, więc my np. kupiliśmy sobie kijki (po zniżce 30% chyba, po 125,30zł).
- Dzień 0. Dojazd Gołdap-Wawa. Wieczorem wsiadamy w bezpośredni pociąg do Mińska z kuszetkami - 112zł od osoby (a to już po zniżce, bo byliśmy grupą). Drogo, ale doświadczenie ciekawe.
- Dzień 1 (czyli 7 lipca, sobota). 5000 rubli za bilet z Mińska na lotnisko międzynarodowe (jakieś 30km od Mińska) + 650 rubli za bagaż. Wsiadamy w samolot i w środku nocy wysiadamy w Tbilisi. Robimy sobie parugodzinny nocleg na górnym pokładzie terminala.
- Dzień 2. Przejazd z lotniska do Tbilisi XXX lari. Przejazd Tbilisi-Pasanauri po 9 lari. Było nas wtedy 9 osób, a kierowca podwiózł nas dobrych parę kilometrów dalej górską drogą, więc daliśmy mu chyba 100 zamiast 81. Idziemy jeszcze trochę wzdłuż drogi i rozbijamy namioty przy tejże drodze na polu obtoczonym zniszczonym płotem (to jest to miejsce, gdzie jakiś samochód zablokował się rzece i wypychało go paru chłopa udających, że nie znają ruskiego). Ognisko, woda. N02. Mapka 2.
- Dzień 3. Idziemy dalej dolinką w górę. Zatrzymujemy się na poletku wyjątkowo gościnnego gospodarza. Ognisko i woda. N03. Z rana dostaliśmy gorące mleko. Zostrawiliśmy parę czekolad. Mapka 2 i 3.
- Dzień 4. Wychodzimy na przełęcz z pięknym widokiem na Kazbek. I schodzimy w dół, dochodzimy do drogi (przy okazji przeprawiając się przez mega rzekę, gdzie nurt nas prawie zniósł, a Sławkowi zabrał buta, który potem został odratowany dzięki pełnej poświęcenia akcje lokalnego pasterza). Jedziemy za 60 lari z małej miejscowości w dolince do Kazbegi. Podchodzimy do kościoła Tsminda Sameba, mnich pozwala nam rozbić namioty, daje drewno i wodę i jest cool. Tylko cholernie wieje. N04. Mapka 3.
- Dzień 5. Wstajemy na chwilę na wschód słońca - zdjęcia niżej. Trochę się obijamy z rana, robimy sobie drobne wycieczki, leżymy w skwarze i ogładamy Kazbek. Schodzimy w dół i wracamy do Tbilisi (za XXX lari). Część jedzie (łączenie za 20 lari) taksówką z dworca do naszego noclegu (w kościele, gdzie urzędowała grupa księży z Polski). Śpimy w zakrystii (w której właśnie skończyła się mała "impreza", dostaliśmy ciasta, ziemniaki i inne przysmaki lokalnych gospodyń). Idziemy wieczorem coś zjeść "na miasto".
- Dzień 6. Z rana taksówkami na dworzec autobusowy (za 10 lari). Z dworca jedziemy międzynarodowym autobusem do Turcji do Civas (za XXX lari).
- Dzień 7. Z Civas do Kayseri płacimy 95 dolarów (za 7 osób). Z Kayseri do Nevsehir płacimy 42 liry (za 7 osób). W Nevsehir umawiamy się na wynajęcie busa i zwiedzanie Kapadocji (zielona trasa na mapce 4). W ramach wynajęcia busa podwożą nas do Goreme na pole namiotowe "Berlin" (nocleg kosztuje tam 5 lirów od osoby). Zwiedzamy podziemne skalne miasta w Derinkuyu (10 lirów), przechodzimy częścią kanionu Ihlara (5 lirów), zwiedzamy naziemne skalne miasto w Selime (tutaj jest ważny ten sam bilet co na podziemne skalne miasto).
- Dzień 8. Jeszcze jeden dzień na zwiedzanie Kapadocji. Tym razem rowerami. Jedziemy z naszego kampingu w Goreme przez Uchisar (chyba?) do Urgup (dolina fallusów ;)), wrazamy chyba trasą oznaczoną na mapce jako "Rose valley" (część czerwonej trasy na mapce 4). Nocujemy jeszcze raz na kampingu Berlin.
- Dzień 9. Jedziemy do Nevsehir (po 1,5 lira), potem do Nigde (po 5 lirów, stargowane z sześciu). Potem do Cukurbag (czy Demirkazik?) za XXX lirów, kupujemy jeszcze butlę z gazem (za 35 lirów), płacimy za wstęp do Ala Daglar (6 lirów od osoby na dobę). Trochę gubimy trasę i już sporo po zachodzie słońca dochodzimy do obozu (Sobek Travel) u podstaw masywu. Obóz jest jedynym miejscem, w którym nie wieje. N09. Mapka 5.
- Dzień 10. Wchodzimy na przełęcz 3500 (gdzie wieje niemiłosiernie), część grupy jeszcze na szczyt 3750 (drugi co do wysokości w Ala Daglar). Nigdzie prawie nie ma wody. Dochodzimy do drugiego obozu Sobek Travel w "nizinie" 3100 w centrum Ala Daglar. Tutaj śpimy. N10. Mapka 5 i 6.
- Dzień 11. Mały spacer na północ od obozu (nie zaznaczony na mapce) i dłuugie zejście w dół na wschód. Nocleg w schronie (prawdopodobnie dla turystów). W środku znaleźliśmy wodę, której mieliśmy duże braki, a nawet świerze pomidory. N11. Mapka 6.
- Dzień 12. Schodzimy do wioski, pijemy pepsi i parę ton wody. Jedziemy traktorem przez bardzo ładną dolinkę do miejscowości Yahyali (za 30 lirów za wszystkich), znanej ze swoich wodospadów. Przesiadujemy pod wodospadami (również dosłownie) część dnia na zmianę pocąc się i marznąc, w zależności od kierunku wiatru. Nie znajdując odpowiedniego noclegu wyjeżdżamy wieczorem uciekając od wyjątkowo natrętnego kolesia oferującego nam swoje ani-trochę-nie-naszpicowane-chęcią-osiągnięcia-osobisego-zysku towarzystwo oraz zgrai wyjątkowo chamskich bachorów w wieku lat 6-12. Siedzenie w tym miejscu było najgorszą katorgą psychiczną jaką w trakcie wyjazdu udało się mi osobiście przeżyć, więc z otwartymi ramionami powitałbym każde inne warunki noclegu. Reasumując ;) wyjechaliśmy bodajże do Yesilnisar za 100 lirów za wszystkich (kierowca wziąłby mniej, ale ten pieprznięty koleś udający, że nam pomaga, kazał mu wziąć więcej), gdzie wieczorem znaleźliśmy jeszcze tanią restaurację, a następnie przespaliśmy się na pobliskim wzgórzu nad miastem. Wprawdzie przeszkadzało nam trochę towarzystwo grupy Turków (tym razem wieku 12-18 lat), którzy wprawdzie chcieli być mili, ale my byliśmy zmęczeni dość, a gadanie na migi męczy. Tak czy siak, byłem tak zadowolony, że wynieśliśmy się z Yahyali, że ten nocleg wydał mi się jednym z najlepszych z całego wyjazdu. Autentycznie. N12.
- Dzień 13. Opuszczamy rejony. Jedziemy do Kayseri (za XXX lirów). W Kayseri odwiedzamy tureckie łaźnie (10 lirów za wejście, 5 lirów za mycie z masażem.....). Z Kayseri do Erzurum jedziemy pociągiem nocnym, płacimy 16,50 lirów (bilet studencki).
- Dzień 14. W Erzurum jesteśmy dopiero około 12-tej. Jedziemy dalej - do Yusufeli (za XXX lirów, być może 24 za wszystkich), punktu wypadowego na rafting. I tam się zatrzymujemy, na posesji organizatora raftingu.
- Dzień 15. Z rana rafting na rzece Coruh. Potem szybkie przebranie się i wyjazd z umówionym busiarzem w górę rzeki (3 godziny jazdy), do punktu wyjścia na Kackar (miejscowość XXX za XXX lirów). Jest późno, nie udaje nam się dojść do pierwszego obozu pod górami, rozbijamy się parędziesiąt metrów pod obozem (czego nie wiemy). N15. Mapka 7.
- Dzień 16. Dochodzimy do obozu drugiego (3400) położonego na poziomie dużego jeziora lodowcowego. Rozbijamy namioty. Wychodzimy na Kackar (ok. 3940) i z powrotem. Śpimy w obozie. N16. Mapka 7.
- Dzień 17. Schodzimy z gór od strony północnej, mijając parę przełęczy. Nocleg na dnie doliny, zaraz nad małą wsią, skąd jeżdżą dalej busy. Dużo krów. N17. Mapka 7.
- Dzień 18. Początkowo schodzimy sami wzdłuż drogi (chcemy dojść do XXX), zatrzymuje nas busiarz, z którym źle się dogadujemy co do ceny (on chciał 7*7 lirów, my chcieliśmy dać 7 za wszystkich, ostra kłótnia po zakończeniu jazdy, ostatecznie daliśmy chyba 35). Jedziemy dalej, na granicę (nie wiem jak i za ile nam to wyszło). Po przejściu granicy (7 razy kontrolowali paszporty) łapiemy busa po 1,5 lira do Batumi (chociaż ostatecznie chyba koleś wziął 20, bo nas więcej podwiózł). Jemy kolację w taniej i świetnie położonej knajpie, oglądamy fontanny, śpimy na karminatach na kamienistej plaży.
- Dzień 19. Kąpiemy się dopóki nie jest za gorąco. Jedziemy busem (za XXX lari) do Khasuri (parę km na pn-wsch od Borjomi) - to był bus to Tbilisi i tylko tyle mógł nas podwieźć. Stąd bierzemy busa do Borjomi po 2 lari od osoby, ale kierowca wziął ostatecznie 20, bo zajęliśmy mu miejsca naszymi plecakami. Do parku narodowego nie chcą nas już dzisiaj wpuścić, bo za późno i nie ma kto sprzedać biletów. Nocujemy w syfnym miejscu nad rzeką w Borjomi. Syf z malarią, ale w porównaniu z natrętną Turcją i tak jest ok. N19. Mapka 8.
- Dzień 20. Wchodzimy do parku narodowego Borjomi (bilety za XXX lari). Po drodze pierwszy deszcz od początku wyprawy, a nawet jakieś niemrawe oznaki burzy, które zdołały część grupy wystraszyć na tyle, że siedzieliśmy 2 godziny aż burza przeszła. W sumie to był przyjemny przysiad. Miękki i powolny ;) Nawet ognisko było ;) Doszliśmy do schroniska (pusty domek z piętrowymi łóżkami), woda jest 15 minut drogi od schroniska, drewno jest wszędzie (Borjomi są całe zalesione - nareszcie!). Bardzo przyjemny nocleg. N20. Mapka 8.
- Dzień 21. Gubimy się i schodzimy z trasy. Ale idziemy dalej dobrze wyjeżdżoną (konno) ścieżką i dochodzimy do miejscowości (~Vakhani), gdzie biesiadujemy pod sklepem, potem transportujemy się busem (za darmo) do kolei, gdzie właściciel busa nas spija (niektórych do nieprzytomności) i ogólnie jest ciekawie. Śpimy na działce brata właściciela busa. N21. Mapka 8.
- Dzień 22. Z samego rana łapiemy pociąg do Gori. W Gori zwiedzamy Muzeum Stalina (och, jaki ten Stalin był inteligentny i wspaniały). Jedziemy dalej do Tbilisi, gdzie jeszcze zwiedzamy trochę "stare miasto", suszymy namioty, jemy w drogiej knajpie i o północy jedziemy na lotnisko. Samolot mamy około 4 w nocy.
Dzień 1. Uff, jakimś cudem udało się nam wjechać do Białorusi (chociaż było ciężko bez wiz). Już jesteśmy w Mińsku, zostawiamy bagaże na stacji PKP.
Nasz kierowca. Na tym zdjęciu należy zwrócić uwagę na: 1. sposób zapięcia pasa (parę sekund wcześniej nasz kierowca zauważył radiowóz policji) 2. praktyczny bryloczek na klucze :)
Pierwszy prawdziwy nocleg (N03). Ognisko i woda. Na polu obok domostwa miłego gruzina. Od gospodarza dostaliśmy nawet przegotowane mleko.
Michał, ja, Magda, znów Michał, Agnieszka, Sławek, jeszcze raz Agnieszka, Kuba & Marcin. Cali na biało.
Na Kazbek niestety nie weszliśmy, z braku potrzebnego sprzętu. Niestety nie daliśmy rady się dowiedzieć, czy sprzęt da się wypożyczyć (a dało się). No ale, jeszcze tu może wrócimy ;)
Strumienie przekraczaliśmy dość często. Nasz tymczasowy psiak (jeden z wielu) dzielnie strumienie za nami przekraczał.
Rzeka-Śmietnisko. Kazbegi to jedna z bardziej zasyfionych miejsc jakie w życiu widziałem. Oficjalnych śmietników nie ma co szukać.
Doszliśmy, mnich dyżurny pozwolił się rozbić, dał nam drewno na ognisko, bardzo ładne miejsce na nocleg ale BARDZO WIETRZNE. Przy ognisku wysiedzieliśmy tylko tyle ile nam zajęło zjedzenie obiadu. Nie dało rady więcej po prostu :-/ Lepiej rozbić się pewnie trochę dalej w dolince.
A to to w sumie trudno wytłumaczyć co to jest... Takie coś. Stało sobie. Na tarasie widokowym. I to coś było okrągłe, ale to zdjęcie jest od środka, więc nie widać, że to było okrągłe. No. Każdy zrozumiał?
Z powrotem w Tbilisi. Dzisiaj śpimy u księdza Polaka w zakrystii. Rano będziemy mieli autobus do Turcji. A na zdjęciu widać typowy sposób poruszania się gruzinów z samochodami i gruzinów bez samochodów. Każdy idzie/jedzie jak chce :)
Dzień 6. Pierwsza turecka toaleta. Było ciężko, zwłaszcza że nikt z nas jeszcze nie miał tutejszej waluty ;)
Podziemne miasto (golcuk, derinkuyu). Mieszkało tutaj być może nawet 20000 ludzi. Szybko się można zgubić (mimo, że udostępnionych do zwiedzania jest chyba tylko 3% miasta)
Wąwóz Ihlara usiany kościołami wykutymi w skale. Robimy sobie kolejny, powolny, parugodzinny spacer.
W niektórych skalnych pomieszczeniach nadal mieszkają ludzie. W innych załatwia się bydło (prawdopodobnie 1000 lat temu też załatwiało się tam bydło, to się akurat nie zmieniło).
O, już dojechaliśmy. Chociaż to już godzina 19:30 ;) Dojazd był dość pokręcony. I dość kosztowny. Taka Turcja.
Do obozu bazowego (Sobek Travel) doszliśmy w dość konkretnych ciemnościach. Ale opłacało się. To chyba jedyne miejsce w okolicy gdzie nie wieje (względnie nie wieje).
O ile gospodarz/opiekun obozu w momencie naszego przyjścia nie był zbyt zadowolony, to następnego dnia już był miły, dostaliśmy turecką herbatkę (jak żeby nie). Daliśmy w zamian czekoladę, na którą popatrzył trochę krzywo (chyba liczył na papierosy).
A trasa była dość zacna. Ponad 1500m przewyższenia tego dnia. Z dużymi plecakami doszliśmy na przełęcz 3500m npm.
Przełęcz. Wiało jak cholera. Część grupy zrezygnowała z wejścia na pobliski szczyt (ok. 3750, drugi co do wysokości w Ala Daglar).
Dzień 11. Nocleg w kolejnej bazie Sobek Travel. Tym razem w nocy wiaaaało. Ale naszemu nowemu psu chyba to nie przeszkadzało, leżał pod naszym namiotem całą noc.
Jedyna plama zieleni w promieniu wielu kilometrów. Ala Daglar to najbardziej suche góry jakie na razie spotkałem. Plama zieleni była zasilana szlauchem, który był dynamicznie podłączany do minilodowca gdzieś wyżej.
Zachód słońca łapie nas nadal bez wody. Ale jakimś cudem znajdujemy schronisko z paroma galonami wody w środku.
Dzień 12. To właśnie nasz barak-schronisko. W środku ktoś zostawił nawet świerze pomidory. My wychodząc zostawiliśmy parę czekolad, makaron itp.
I jesteśmy w mieście. Znaleźliśmy tanią knajpę, właściciele chyba nigdy nie mieli turystów w środku. Tanie i dobre żarcie.
Dzień 13. No i spaliśmy nad miastem (miasto chyba Yesilnisar). W nocy mieliśmy trochę natrętnych gości z dołu (w Turcji ogólnie dzieciaki są dość natrętne, trzeba się przyzwyczaić). Ale ogólnie, to był jeden z fajniejszych, ciekawszych noclegów. Szczególnie śpiew z kilkunastu minaretów na raz w środku nocy nas rozboił (BARDZO fajnie to brzmiało). Aha - nie wspominałem o tym, w każdym tureckim mieście co parę godzin ze wszystkich megafonów puszczana jest śpiewająca modlitwa.
Postanowiliśmy odwiedzić tureckie łaźnie. Całkiem ciekawe doznanie. Szczególnie masaż i mycie w wykonaniu 50-60-letniego pana... Ale ogólnie bardzo przyjemnie, dużo lepsze niż taka polska sauna.
Dzień 14. A właściwie końcówka dnia 14. Nocleg w Yusufeli. Załatwiliśmy już sobie spływ (rafting) na rzece Coruh następnego dnia. W zamian dostaliśmy namiary na darmowy nocleg (na posesji organizatora raftingu). A na zdjęciu - komary na tejże posesji. Każda kreska to trasa pojedyńczego komara ;)
(Zdjęcia podczas raftingu były robione nie moim aparatem. Samego aparatu lepiej było ze sobą nie brać.)
Dzień 16. Nie udało nam się dojść do base-campu (znów Sobek-Travel). Ale miejsce na nocleg i tak mieliśmy całkiem ładne.
To już zdjęcia ze szczytu (jakieś ~3940). Dostałem tutaj dość porządnej choroby wysokogórskiej, średnio przyjemne.
Dzień 21. Spaliśmy w schronie widocznym z lewej. W środku łóżka piętrowe i piecyk. Bardzo fajne miejsce.
Ogólnie góry Borjomi były najbardziej zalesionymi górami jakie odwiedziliśmy i przez to bardzo mi się podobały. Nie pod względem zdjęć, ale pod względem powietrza i ognisk ;) Taki trochę wyższe beskid niski.
Kierowca ogórka po podwiezieniu nas do kolei oznajmił, że nie chce zapłaty i że zaraz wróci z piwem. Rzeczywiście wrócił z piwem, wypił z nami parę, załatwił nocleg u brata na działce, po czym dalej wrócił do pracy. A po pracy przeszedł z platikową butelką 1,5 litra wódki (alias "cza-cza") i podobną butelką z winem. To była ciężka noc.
Dzień 22. Marcin tylko część nocy spał w śpiworze. Wcześniejszą część spędził gdzieś przy torach ;) No ale jakoś udało nam się zwlec na pociąg o 7 rano.
W Gruzji pierwszy toast wielu pije za Stalina. W sumie więc nie powinniśmy się dziwić, że w muzeum Stalina nie było ani jednego złego słowa na jego temat.
Dom Stalina. Zdjęcie sklejane z czterech zdjęć. Dość kiepsko się skleiło - ten dom nie był AŻ TAK rozklekotany jak na tym zdjęciu ;)
A po łaźni... żaden moment nie może się zmarnować ;) Ogólnie od tego momentu, aż do powrotu do Polski atmosfera wyjazdu była - można powiedzieć - dość senna.