Zdobywamy równik!
Krótka seria zdjęć z parudniowego "spaceru wzdłuż równika", na który wybraliśmy się będąc w Ekwadorze.
Zawsze kręciły mnie trochę dziwne rzeczy. I od zawsze pomysł spania dokładnie na równiku wywoływał durnowaty uśmiech na mojej twarzy.
Równik na szczęście jest długi i miejsca na nim starczy. Wybrałem odcinek w pobliżu wulkanu Cayambe. Okolice są zamieszkane, ale im wyżej, tym rzadziej. Tam gdzie my zaczęliśmy nasz spacer, były już głównie pola uprawne, pastwiska, lasy i nieliczne gospodarstwa.
Tak na marginesie, Cayambe jest jednym z tych zabawnych szczytów, które oddalone są od środka ziemi dalej niż Mount Everest, a to dlatego, że dzięki sile odśrodkowej ziemia na równiku jest szersza. Innym tego efektem jest fakt, że na równiku ludzie są lżejsi. Nie że jakoś dużo, bo tylko paręset gram, ale jednak.
Czasem spotkaliśmy jakąś zaciekawioną babcię, która się z nas trochę pośmiała, ale też podpowiedziała którędy najlepiej przejść przez pobliski strumień. Innym razem, gospodarz z trochę niezadowoloną miną, podpowiedział nam, że zaraz obok idzie równoległa ścieżka i wcale nie musimy iść pod górę, przez krzaki, czołgając się pod jego płotem. No ale jak dróżką, jak równik "idzie tutaj"...?
Drugiego dnia niespodziewanie trafiliśmy na górską hodowlę pstrągów. Baseny, akwedukty i przelewające się kaskady wody. Hodowla była obsługiwana przez pięcioosobową załogę. Pani kierownik, jak wszyscy, zdziwiła się faktem, że zabłąkali się tu turyści. Zdziwienie nie zamgliło jej jednak trzeźwego umysłu ? nadal próbowała nas orżnąć na 15 dolarów, gdy spytaliśmy czy możemy kupić trzy pstrągi. Na szczęście po przeanalizowaniu naszej mimiki twarzy, cena szybko spadła i dostaliśmy nasze pstrągi po dolarze za sztukę.
Nie było może zbyt pięknie, ani zbyt przyjemnie. Właściwie to było mokro, zimno i dość brzydko... Ale... no kurcze... :)
Cały dzień upierałem się chodzić w krzakach, strumieniach i pod płotami, tylko po to, żeby iść po równiku. Z perspektywy czasu, może to i trochę głupie... ale jak mi się wtedy podobało!
Sto metrów niżej mieszkała kobieta, która dała nam drewna na ognisko. Nie jakoś dużo, bo aż 3 deski, ale paliłem te 3 deski chyba z 3 godziny. :)