W gościnie u Gruzina poznanego w Tbilisi.

Chleb, ser i pomidory. To podstawowy element gruzińskiego menu. No i wino, oczywiście...

Banknot ze Stalinem.

Nasz gospodarz. Bardzo miły, lecz miał jeden mankament - trochę "aspirował" do naszych dziewczyn. Po tym jak dostał kosza, zrobił się smutny i klimat imprezy trochę siadł.

Ponieważ do Kachetii chcieliśmy przyjechać pomagać zbierać winogrona, więc uparliśmy się i poszliśmy zbierać.

A że to już było po paru litrach, więc było wesoło ;)

Część ekipy uparła się na wysłanie kartek. To jest znaleziona w wielkich trudach gruzińska poczta.

Zwiedzamy stare winiarnie.

Wino dojrzewa w zagrzebanych pod ziemią kadziach.

Do wina oczywiście dostajemy chleb i ser.

A to już zupełnie inny typ winiarni. Taka na większą skalę.

Choć nawet tutaj mają jeden budynek, w którym wino dojrzewa nadal w sposób tradycyjny.

Te po lewej było bardzo dobre.

A to już któryś z monastyrów. Zwiedzamy go z myślą, że poznamy w Kachetii coś innego niż tylko świat winnic.

Jednak od wina uciec się nie udało nawet w monastyrze.

Panowie grający w tryktraka (gra znana też pod nazwą backgammon, a na wschodzie zwana "nardy").

Skalne miasto Upliscyche. Podobne do tych w rejonie Kapadocji w Turcji, lecz na dużo mniejszą skalę.

Nasz kolejny niedoszły gospodarz - tym razem kierowca taksówki, którą zdarzyło się nam jechać.

Damn. Musiałem spluwę zostawić na zewnątrz.

Ci panowie siedzieli przy sąsiednim stole w restauracji. Gdy przyszliśmy, uparli się, że postawią nam kolację, nie wypadało odmówić :) O naszych gospodarzach wiemy tyle, że byli niegdyś wielkimi sportowcami. Mówili o tym dużo, choć niestety niewiele z tego zrozumieliśmy, gdyż panowie siedzieli w restauracji już dłuższy czas i dość często "odpływali" w połowie wypowiedzi.

To w ogóle była dość zabawna restauracja. Nagle na środku zaczęły tańczyć dziewczyny, które jeszcze chwilę siedziały normalnie przy stole i wydawały się być zwykłymi klientami. ;)